Ze spisem treści książki można się zapoznać po kliknięciu w poniższy link:
Spis treści_O opatrzności Bożej w moim życiu
O opatrzności Bożej w moim życiu to autobiografia ks. Kazimierza Orkusza, kapłana archidiecezji gdańskiej i wieloletniego proboszcza w parafii pw. św. Anny i Joachima w Gdańsku-Letnicy, który w ciągu swojego długiego, stuletniego życia, był świadkiem różnych epok i historycznych przełomów.
Ks. Zbigniew Drzał, który autobiografię opracował, tak wspomina ks. Orkusza: „Pierwszy raz z ks. Kazimierzem Orkuszem spotkałem się latem 1987 r. w parafii pw. Najświętszego Serca Jezusowego. Stawiałem wówczas pierwsze kroki w kapłaństwie i pracy katechetycznej, natomiast ks. Kazimierz przybył wówczas do tej parafii jako 80-letni emeryt, zaraz po zakończeniu swej posługi proboszcza w Gdańsku-Letnicy. W takich okolicznościach przez 9 lat codziennie spotykaliśmy się w kościele przy ołtarzu i przy stole na plebanii. Ksiądz Senior stał się również moim stałym spowiednikiem.
Wymienione okoliczności sprawiły, że mogłem poznać jego niezwykłą osobowość i bogate doświadczenie życiowe. Pozornie skryty i powściągliwy przy bliższym kontakcie tryskał humorem, dystansem do siebie, skromnością oraz czerstwym zdrowiem. Mimo zaawansowanego wieku bez trudu wchodził wiele razy w ciągu dnia na trzecie piętro plebanii i korzystał jeszcze przez pewien czas z wysłużonego „Wartburga”. Pewnego dnia „Senior” wręczył mi do przeczytania maszynopis zatytułowany „O Opatrzności Bożej w moim życiu”.
Opowiedział mi wtedy pewne zdarzenie z początku II wojny światowej.
Tego właśnie dnia przybył ze swej wiejskiej parafii do Lwowa, by dokonać różnych zakupów. Nabył m.in. wino mszalne w sklepie z dewocjonaliami. I wtedy rozpoczął się pierwszy nalot bombowy na miasto. Ksiądz Kazimierz wspominał: „Schroniliśmy się w piwnicy. Słyszeliśmy eksplozje – jedne dalsze, inne bliższe, a od nich trzęsły się mury budynku. My zaś trzęśliśmy się ze strachu, czekając, kiedy na nas spadnie bomba… Wojna się zaczęła – myślałem – i od pierwszych chwil przeżywamy jej skutki. Nie pamiętam już, jak udało mi się cało stamtąd wyjechać. Kiedy wróciłem do domu, dziękowaliśmy Bogu, że nas szczęśliwie wyprowadził z piekła, jakie w dniu 1 września przeżyli lwowianie. Tego dnia wielu z nich zginęło. Pociski niemieckie dokonały makabrycznej masakry wśród bezbronnej, cywilnej ludności. Nas Opatrzność Boża od tego uchroniła, a przecież prawie przez cały ten tragiczny dzień błąkaliśmy się po mieście”.
Na zakończenie wspomnienia Gospodarz wyjął z szafy niepozornie wyglądającą butelkę wina, dodając: „Oto jedna z tych 4 butelek, które wówczas nabyłem. Trzecią spożyliśmy po zakończeniu wojny, a oto czwarta została do dziś!”.
Dodatkowym efektem wzmocnienia opowieści był pokazany mi blankiet paragonu na zakup owych butelek z lwowskim adresem sklepu i datą: 1 września 1939 r.…”.